niedziela, 11 stycznia 2015

Pobyt w niemieckim szpitalu

A więc jak to było.. po opowieściach z Polski o wysokim poziomie opieki medycznej w Niemczech inaczej to sobie wyobrażałam. Szczególnie mając jeszcze w tyle głowy fińskie podejście do spraw życia codziennego szarego obywatela.

Przyjęcie

No więc o 9 rano stawiam się zadowolona w domniemanej klinice uniwersyteckiej cieszącej się dużym uznaniem z moją złamaną ręką i skierowaniem na operację. Idę do okienka z informacją i już na dzień dobry słyszę że pan nie ma zamiaru mówić po angielsku bo skoro spytałam czy mówi po angielsku w języku niemieckim, to on się nie będzie wysilał. Kazał mi wziąć numerek. Jeszcze mało podejrzewając wzięłam numerek z maszyny, siadłam sobie i tak sobie myślę: w zasadzie to nie wiem za czym ta kolejka. W zasadzie to są cztery stanowiska a pani tylko w jednym. W sumie ludzie wyglądają na mocno już wkurzonych i tych ludzi czeka dość sporo. A mnie ręka nap...dala. Więc idę raz jeszcze do miłego pana z informacji, i mówię że w sumie to mi się trochę spieszy bo mam złamaną rękę, i miałam się zgłosić na operację..
- aaaa, no to widzi pani, to my się żeśmy nie zrozumieli (no ciężko, skoro mnie spławił w trymiga). No bo klinika operacji dłoni to jest całkiem inny budynek, musi pani wyjść stąd, potem w tamtą ulicę, ...
- zaraz, ale w zasadzie to złamanie to nie dłoni, tylko nadgarstka, to też się kwalifikuje? - mówię niemieckim pół na pół z angielskim
- złamanie czego?!
- no tutaj (pokazuję)
- no to czemu pani mówi że dłoń! to jak nie dłoń to tu czekać!
- a ile tutaj muszę czekać, bo ja bym chciała wiedzieć jak najszybciej czy tu mnie mogą zoperować..
- no tego to pani nie powiem, skąd mam wiedzieć?! proszę wziąć numerek.
- no ale ta kolejka to jest już do lekarza czy potem jak tutaj odstoję dwie godziny to będę musiała czekać w następnej kolejce kolejne dwie godziny?
- no do lekarza musi pani też czekać a co pani myślała?!
- aha, dobrze, bo mi chodzi o to że skoro tutaj muszę tyle czekać, to może lepiej żebym poszła do innego szpitala, bo mi trochę zależy na czasie.
- a to niech pani idzie!
- a no to pójdę!

Pi...olę uznaną klinikę. Jadę do szpitala nieopodal mnie, bo wiem że już raz udało mi się tam zrobić prześwietlenie, i zajęło to nie więcej niż pół dnia. Więc tragicznie może nie będzie. Podchodzę do rejestracji, i mówię że mam złamaną rękę.
- no i?
- no i powiedziano mi że potrzebuję operacji.
- no.. a czemu tutaj?
..no ręce opadają. Nie wiem, może dlatego że to jest szpital? Tak mi się jakoś skojarzyło.

Pani zawołała inną panią, coś pogadały, wzięły zdjęcie rentgenowskie które przyniosłam od poprzedniego lekarza, i kazały mi czekać. Kolejne minuty, godziny gapienia się w ścianę, a ja myślałam że o tej porze już będę operowana. "Raz dwa w każdym szpitalu w Monachium to pani zoperują", powiedział lekarz z górskiej pipidówy. Zaczęłam żałować że nie zostałam w tamtym szpitalu, choćby odcięta od świata.

Pani wróciła i oznajmiła że ręka jest złamana i trzeba ją operować. "Super, to wreszcie jesteśmy na tej samej stronie", myślę.
- Czy może pani przyjść w piątek?
Czyli że co, że za trzy dni? Że mam siedzieć z rozgruchotanym nadgarstkiem trzy dni w domu? No ale dobra lepsze to niż nic. Potrzymały mnie tam jeszcze jakieś 2 godziny, każąc czekać na któż to wie co, po czym wysłały do lekarza rodzinnego po zwolnienie lekarskie, bo na operację jest potrzebne. A szpital nie wypisuje. Badania krwi szpital też nie robi.

Na sali

Siódma rano. Wyglądało to dość przerażająco: dwa łóżka w pokoju, pokój jak w jakimś hotelu, stoliczek i krzesła, i lampka do czytania, osobna toaleta z prysznicem - przeraziłam się że będę musiała za to dodatkowo płacić. Ale nie, polska akurat pielęgniarka mnie uspokoiła że to jest taka normalna sala. Łóżko szerokie na 120cm, z pilotem do regulacji przeróżnych kątów nachylenia, mały telewizorek dołączony do łóżka z internetem (niestety na kartę), radiem i durnymi grami. Słuchawki jednorazowe do radia. Dwie butelki wody mineralnej. Guzik do wzywania pielęgniarki. Pielęgniarka powiedziała, wbrew temu co mówił lekarz, że do domu mnie wypiszą tego samego dnia, a nie następnego jak myślałam. Ok, zdrzemnę się myślę..

Ze snu budzi mnie pielęgniarka, z jakąś tabletką i szklanką wody, i każe mi się przebierać. "Proszę się szykować na operację" mówi, a ja się pytam czemu tak wcześnie, że miała być o 13, a ona na to "a czemu nie, jak mają czas". No to czemu nie. Wróciłam z łazienki przebrana (a raczej bardziej rozebrana, w samej koszuli tylko) i stoję i patrzę na nią, a ona patrzy na mnie.
- No proszę się kłaść!
- Ale miałyśmy iść na operację..
- No z łóżkiem jedziemy
Okej.. tym się zaskoczyłam. Przewieźli mnie na drugi koniec budynku. Coś tam się lekarz pytał która to ręka, świetne pytanie na 10 minut przed operacją. Chyba z dziesiąty raz spytali mnie czy jestem na coś uczulona. Już byłam bliska uwierzenia że może na coś uczulona jednak jestem, tylko na co. Proszę oddychać głęboko.. nosz i kurde ktoś mnie budzi. Coś się pytają. Znowu śpię. Znowu coś gadają. Nie dadzą kurde pospać, co za nieczułe istoty.

Znowu leżę na sali. A raczej swoim pokoju, salą ciężko to nazwać. Ku mojemu zaskoczeniu ręka nie boli aż tak. Ma się wrażenie że jest taka mało stabilna w swoim nieboleniu, ale przy dobrym ustawieniu nie boli. Czekam na kolację. Miała być o piątej. Wpół do szóstej kolejne zaskoczenie - mała miseczka zupy i dwa sucharki. I to wszystko, po dniu głodówki. Przychodzi znowu inny jeszcze lekarz i mówi że słyszał że chcę dzisiaj wyjść i dlaczego. Ja mówię że nie to że chcę ale mi tak powiedziano, że mam iść do domu po kolacji, a on że nie, że nie wie kto mi to powiedział ale że powinnam zostać. To ok, pytam się czy będzie jakieś jedzenie, on że nie, ale może coś wymyśli. Za 10 minut pielęgniarka przynosi kaszę jaglaną z plasterkiem pomidora, pani obok wymiotuje, a ja się zajadam.

Rano czekam na wypisanie. Czekam i czekam ale lekarz nie przychodzi. Przysypiam tak od czasu do czasu, o 11:30 przychodzi pielęgniarka i mówi że czy skoro ja już idę do domu to że nie potrzebuję już łóżka. No zadowolona mówię "nie" i się szykuję do wyjścia, i pytam gdzie mam iść, a ona że nigdzie, że mam na lekarza czekać. Ona tylko po łóżko przyszła. Próbowała też zabrać łóżko drugiej pani co ze mną leżała ale tamta jej wytłumaczyła że po operacji na przepuklinę jednak nie bardzo może siedzieć. W końcu pielęgniarka odpuściła.

Przynieśli obiad. Lekarz od kilku godzin już "zaraz będzie". W końcu przychodzi  lekarz, wpół do pierwszej, i daje mi jakiś liścik, i mówi że mogę iść. Pytam co ze zmianą gipsu i opatrunku bo wczoraj inny lekarz mówił że lepiej żebym została ze względu na to że rano będą zmieniać opatrunek, a ten zdziwiony mówi że nigdy tak się nie robi, że mam termin za kilka dni. Ok, nic mnie już nie zaskoczy. W ostatniej chwili przypominam sobie o nieszczęsnym zwolnieniu z pracy które ponoć było potrzebne do operacji i daję je lekarzowi, a on mówi "nie, tego nam nie potrzeba", a po chwili namysłu "a w zasadzie to wezmę".

Wreszcie wolność!

Nigdy się bym nie spodziewała że Niemcy są tak niezorganizowani. Standardy pomieszczeń i sprzętu w szpitalu były wysokie, ale burdel taki sam jak w Polsce ;)