sobota, 31 października 2015

Wrażenia po instalacji darmowej jak również pełnej wersji Windows 10

Fajnie było że mogłam zaplanować instalację na potem, więc ustawiłam ją na zaraz po tym jak wyjdę do pracy i zostawiłam komputer włączony.

Po pracy umówiłam się z kolegą na oglądanie filmów, więc w pośpiechu włączam komputer żeby sobie jeszcze coś poczytać w ciągu ostatnich 10 minut.

Witaj ponownie!

Ok, co im znowu odwala sobie myślę. Ale tło jakieś takie.. eee bez gradientu, i ciemne. Co jest?! Aaaaa ten Windows 10. Ok, to zobaczymy.

Wpierw każą mi dostosować komputer do własnych potrzeb, co odbywa się przez informowanie mnie na temat aktualnych ustawień: wysyłaj dane do Microsoft na temat tego jakiej muzyki słucham, jakie strony odwiedzam, gdzie się znajduję, co wpisuję we wszelkie formularze we wszelkich miejscach, wszystko żeby Microsoft doskonalić swoje usługi. No chyba ich popie*rzyło. Po prostu nie do wiary. Szukam i szukam jakiegoś przycisku żeby to wszystko anulować, nie wiem, może przywrócić starą wersję, co miało być takie proste i łatwe przecież. Widzę że czas do końca kustomizacji 15 minut. 15 minut?! Mój kolega tu będzie za nie całe 10 a ja nawet nie mogę włączyć swojego komputera. Ok wreszcie znalazłam mały link w dolnym lewym rogu mówiący że tam mogę dostosować ustawienia. Ok, klikam tam i nareszcie, pokazują się checkboxy. Odznaczam wszystko co tylko możliwe, strona następna, znowu klikam w link i odznaczam, i tak parę razy. Odznaczyłam nawet opcję żeby Windows zarządzał wszystkimi zdjęciami i filmami znalezionymi na komputerze i je udostępniał automatycznie. Nie do wiary, nie do wiary sobie myślę.

Wreszcie widze ten durny pulpit. Ok świetnie, myślę, 5 minut zostało, to sobie obejrzę jakiś skecz na youtube. Włączam skecz a tu dupa, nie ma dźwięku. Sprawdziłam wszystkie ustawienia, są w porządku, myślę sobie aha, musi być jakiś uszkodzony film. To włączam inny - to samo. Świetnie, nie mam teraz dźwięku. No to google, i wpisuję "Windows 10 nie ma..." i na jednej z pierwszych pozycji widzę podpowiedź "..dźwięku". No super, po prostu wspaniale, już czuję tą poprawę mojej jakości życia. Zaczynam grzebać w ustawieniach sterowników gdy przychodzi kolega z.. głośnikami. No to spróbujmy mówię, choć naprawdę nie sądzę że to coś pomoże. Kolega wpina głośniki, i.. nagle pojawia się dźwięk! super, cieszymy się, ulga i kamień z serca, po 5 sekundach dźwięk milknie. Przełączam między aktywnymi aplikacjami i widzę że Windows zaczął instalować nowy sprzęt. Po prostu do przewidzenia. Na szczęście po tej instalacji znowu dało się słyszeć dźwięk.

Ogłądamy film. Od czasu to czasu przycina go tak że podnosimy się z kanapy żeby sprawdzić co jest (co wymaga niemałego wysiłku). W końcu kolega mówi czekaj musi coś w tle pracować że tak tnie, nawet minimalizacja okna filmu przechodzi skokami. W końcu dobiliśmy się do managera zadań.. zakończ zadanie - niestety nie można. No fajnie. Widzisz gdzieś ikonkę administratora? Nie.. nie ma administratora.. nieważne dobiliśmy do końca, kolega poszedł (zapewne pod wrażeniem Windows 10).

Dalej Skype. Piszę sobie i z kimś gadam i nagle słowa mi się po wpisaniu zmieniają. Myślę zaraz, czy ja coś mam z głową, czy naprawdę... oh f*ck, tak jest! Windows 10 ma autokorektę. I to w oknie Skype. Do tego cały Skype wygląda jak w rozdzielczości 600x800 - i nie mam pojęcia czemu.

Po kliknięciu przycisku Start informuje mnie że jest słonecznie i 9 stopni.. w Warszawie. Super, tylko ja nawet w Polsce nie jestem. Eh, pozostało tylko poszukać tej łatwej i przyjemnej opcji powrotu do starszej wersji..

Dźwięku nie ma nadal, tzn jak coś chcę obejrzeć to nie ma, bo notyfikacje systemu zawsze są obwieszczane durnymi plumknięciami. Fajnie nie..

wtorek, 13 października 2015

No ale nie zapomnę tego uczucia na tej ławce w parku.. takie uczucie ulgi, tak jak się człowiek czuje oglądając durny film gdy jedno w końcu znajduje drugie na lotnisku w ostatniej chwili, i krzyczy kocham cię a drugie wtedy wraca :P takie uczucie ulgi w całym ciele, nie tylko w głowie, kiedy sobie zdaje człowiek sprawę że wstrzymywał oddech dotąd i nareszcie zaczął znowu oddychać, i ta nagła ilość tlenu, i to rozluźnienie mięśni, i ta pustka myśli nagle, i spokój. I to nie po godzinie, po dwóch, po dniach, ale po miesiącach, wreszcie, i nareszcie.

Czasem bywa że reakcja ciała dopiero nam coś uświadamia. Czemu tak jest z ludźmi w tych czasach, że za dużo myślą. Jak niezwykle istotne jest być w kontakcie ze swoim ciałem. To jedyny obiektywizm jaki nam pozostał.

sobota, 10 października 2015

Zrozumiałam dwie rzeczy..

..dlaczego wcześniej nie wychodziło.

Kiedyś dostałam radę by nie obwieszczać na starcie że jestem tu tylko parę miesięcy, bo tak nikt mnie nie weźmie na poważnie, i tylko niepoważni będą zainteresowani. Tak robiłam ale nic to nie dało. Aż ostatnio do mnie tępej krowy dotarło: to nie tyle był problem w ich nastawieniu ale moim. Ja przecież całą sobą wyrażałam to "no dalej, powiedz, czy wyjdzie czy nie wyjdzie, no weź ja nie mam czasu, nie chce tracić czasu jeśli to ma nie wyjść". Ja to miałam w tyle głowy cały czas. Ja sama siebie stresowałam żeby sama sobie odpowiedzieć na to pytanie, tak szybko jak to możliwe. Żeby nie stracić czasu. Żeby jeszcze mieć więcej czasu na ten właściwy związek. Na te podróże z nim, a jeśli nie z nim, to sama przynajmniej, ale żeby nie tkwić w czymś co ma szanse na nieudanie. Żeby wykorzystać to co mam jak najefektywniej. Zachłannie.

Drugi czynnik, wiek. Dopiero teraz rozumiem jak mało oni wszyscy rozumieli. Rzeczy które brałam za przejaw nadwrażliwości były objawem braku zielonego pojęcia. To co brałam za brak szacunku było brakiem zielonego pojęcia. Brak zielonego pojęcia przeważał w większości chwil. Kompletna niekompetencja. I kompletny brak zainteresowania tym czym ja byłam. Nie z okrucieństwa, ale z definicji. Zwyczajnie, tak jak dzieci nie interesują się pewnymi sprawami, tak i oni nie interesowali się pewnymi.

Tak sobie myślałam, że często ludzie się boją że byli sami tyle czasu i że już zawsze będą sami. Ale jest pewien czynnik który to obala: czas płynie i wiek osób z którymi się spotyka jest inny. Więc jeśli nie działa teraz, może będzie działać za x lat. Wtedy ktoś powie 'ale wtedy wszyscy będą zajęci'. Cóż, faktycznie, większość będzie. Ale nie wszyscy. Jakaś szansa pozostaje, i myśleć że to właśnie na pewno nie mi się przydarzy szczęście jest to myśleć że jest się kimś wyjątkowym na skali reszty ludzi - co jest bzdurą oczywiście. Zawsze jest możliwe że wszystko będzie dobrze. Takie proste i logiczne, czyż nie. Życie się zmienia, zmieniam się ja, zmieniają się ludzie, nic nie pozostaje takie samo. To że teraz jest źle nie prognozuje wcale na przyszłość.

czwartek, 14 maja 2015

To napiszę tutaj..

To napiszę już tutaj, co by za mną nie chodziło. Przymglone kolory z poświatą zielonego, stopy i palce jedynie widoczne, oczekiwanie gdy inni się nabijają, no i szyja.. zdaje mi się czy mi się nie zdaje, stawiałabym na pierwsze, i tak dni sobie lecieć będą, co w zasadzie dobre jest. jestem pomiędzy pomiędzy, muszę się pilnować. ale klimat jest, za jakiś czas będę sobie przypominać to miło, ciekawe czyż nie ciekawe jak wygenerować ktoś może coś co daje wrażenie czegoś nowego, a przecież jedynie z mojej głowy pochodzi. to sprawia też że człowiek jakoś młodszy się czuje, a może to właśnie to poczucie nie na miejscu się wydaje? bo w zasadzie młodym już się nie jest. coś z czasów podstawówki. dlaczego mnie to przyciąga? jest to kompletnie zła droga, przecież wiem. dziecinność i nieadekwatność, i to poczucie że wiem jak komuś pomóc, to właśnie mnie nabiera. kompleks wybawicielki. ludzi nie można zmieniać, można zmienić towarzystwo. nie wybieraj ludzi których wiesz jak zmienić, wybieraj tych co są już tacy na jakich byś ich zmienić chciała. no i przede wszystkim nie wpiep..aj się nieproszona. więc tak sobie dni lecieć będą, a kiedyś miło wspominać to będę :)

niedziela, 11 stycznia 2015

Pobyt w niemieckim szpitalu

A więc jak to było.. po opowieściach z Polski o wysokim poziomie opieki medycznej w Niemczech inaczej to sobie wyobrażałam. Szczególnie mając jeszcze w tyle głowy fińskie podejście do spraw życia codziennego szarego obywatela.

Przyjęcie

No więc o 9 rano stawiam się zadowolona w domniemanej klinice uniwersyteckiej cieszącej się dużym uznaniem z moją złamaną ręką i skierowaniem na operację. Idę do okienka z informacją i już na dzień dobry słyszę że pan nie ma zamiaru mówić po angielsku bo skoro spytałam czy mówi po angielsku w języku niemieckim, to on się nie będzie wysilał. Kazał mi wziąć numerek. Jeszcze mało podejrzewając wzięłam numerek z maszyny, siadłam sobie i tak sobie myślę: w zasadzie to nie wiem za czym ta kolejka. W zasadzie to są cztery stanowiska a pani tylko w jednym. W sumie ludzie wyglądają na mocno już wkurzonych i tych ludzi czeka dość sporo. A mnie ręka nap...dala. Więc idę raz jeszcze do miłego pana z informacji, i mówię że w sumie to mi się trochę spieszy bo mam złamaną rękę, i miałam się zgłosić na operację..
- aaaa, no to widzi pani, to my się żeśmy nie zrozumieli (no ciężko, skoro mnie spławił w trymiga). No bo klinika operacji dłoni to jest całkiem inny budynek, musi pani wyjść stąd, potem w tamtą ulicę, ...
- zaraz, ale w zasadzie to złamanie to nie dłoni, tylko nadgarstka, to też się kwalifikuje? - mówię niemieckim pół na pół z angielskim
- złamanie czego?!
- no tutaj (pokazuję)
- no to czemu pani mówi że dłoń! to jak nie dłoń to tu czekać!
- a ile tutaj muszę czekać, bo ja bym chciała wiedzieć jak najszybciej czy tu mnie mogą zoperować..
- no tego to pani nie powiem, skąd mam wiedzieć?! proszę wziąć numerek.
- no ale ta kolejka to jest już do lekarza czy potem jak tutaj odstoję dwie godziny to będę musiała czekać w następnej kolejce kolejne dwie godziny?
- no do lekarza musi pani też czekać a co pani myślała?!
- aha, dobrze, bo mi chodzi o to że skoro tutaj muszę tyle czekać, to może lepiej żebym poszła do innego szpitala, bo mi trochę zależy na czasie.
- a to niech pani idzie!
- a no to pójdę!

Pi...olę uznaną klinikę. Jadę do szpitala nieopodal mnie, bo wiem że już raz udało mi się tam zrobić prześwietlenie, i zajęło to nie więcej niż pół dnia. Więc tragicznie może nie będzie. Podchodzę do rejestracji, i mówię że mam złamaną rękę.
- no i?
- no i powiedziano mi że potrzebuję operacji.
- no.. a czemu tutaj?
..no ręce opadają. Nie wiem, może dlatego że to jest szpital? Tak mi się jakoś skojarzyło.

Pani zawołała inną panią, coś pogadały, wzięły zdjęcie rentgenowskie które przyniosłam od poprzedniego lekarza, i kazały mi czekać. Kolejne minuty, godziny gapienia się w ścianę, a ja myślałam że o tej porze już będę operowana. "Raz dwa w każdym szpitalu w Monachium to pani zoperują", powiedział lekarz z górskiej pipidówy. Zaczęłam żałować że nie zostałam w tamtym szpitalu, choćby odcięta od świata.

Pani wróciła i oznajmiła że ręka jest złamana i trzeba ją operować. "Super, to wreszcie jesteśmy na tej samej stronie", myślę.
- Czy może pani przyjść w piątek?
Czyli że co, że za trzy dni? Że mam siedzieć z rozgruchotanym nadgarstkiem trzy dni w domu? No ale dobra lepsze to niż nic. Potrzymały mnie tam jeszcze jakieś 2 godziny, każąc czekać na któż to wie co, po czym wysłały do lekarza rodzinnego po zwolnienie lekarskie, bo na operację jest potrzebne. A szpital nie wypisuje. Badania krwi szpital też nie robi.

Na sali

Siódma rano. Wyglądało to dość przerażająco: dwa łóżka w pokoju, pokój jak w jakimś hotelu, stoliczek i krzesła, i lampka do czytania, osobna toaleta z prysznicem - przeraziłam się że będę musiała za to dodatkowo płacić. Ale nie, polska akurat pielęgniarka mnie uspokoiła że to jest taka normalna sala. Łóżko szerokie na 120cm, z pilotem do regulacji przeróżnych kątów nachylenia, mały telewizorek dołączony do łóżka z internetem (niestety na kartę), radiem i durnymi grami. Słuchawki jednorazowe do radia. Dwie butelki wody mineralnej. Guzik do wzywania pielęgniarki. Pielęgniarka powiedziała, wbrew temu co mówił lekarz, że do domu mnie wypiszą tego samego dnia, a nie następnego jak myślałam. Ok, zdrzemnę się myślę..

Ze snu budzi mnie pielęgniarka, z jakąś tabletką i szklanką wody, i każe mi się przebierać. "Proszę się szykować na operację" mówi, a ja się pytam czemu tak wcześnie, że miała być o 13, a ona na to "a czemu nie, jak mają czas". No to czemu nie. Wróciłam z łazienki przebrana (a raczej bardziej rozebrana, w samej koszuli tylko) i stoję i patrzę na nią, a ona patrzy na mnie.
- No proszę się kłaść!
- Ale miałyśmy iść na operację..
- No z łóżkiem jedziemy
Okej.. tym się zaskoczyłam. Przewieźli mnie na drugi koniec budynku. Coś tam się lekarz pytał która to ręka, świetne pytanie na 10 minut przed operacją. Chyba z dziesiąty raz spytali mnie czy jestem na coś uczulona. Już byłam bliska uwierzenia że może na coś uczulona jednak jestem, tylko na co. Proszę oddychać głęboko.. nosz i kurde ktoś mnie budzi. Coś się pytają. Znowu śpię. Znowu coś gadają. Nie dadzą kurde pospać, co za nieczułe istoty.

Znowu leżę na sali. A raczej swoim pokoju, salą ciężko to nazwać. Ku mojemu zaskoczeniu ręka nie boli aż tak. Ma się wrażenie że jest taka mało stabilna w swoim nieboleniu, ale przy dobrym ustawieniu nie boli. Czekam na kolację. Miała być o piątej. Wpół do szóstej kolejne zaskoczenie - mała miseczka zupy i dwa sucharki. I to wszystko, po dniu głodówki. Przychodzi znowu inny jeszcze lekarz i mówi że słyszał że chcę dzisiaj wyjść i dlaczego. Ja mówię że nie to że chcę ale mi tak powiedziano, że mam iść do domu po kolacji, a on że nie, że nie wie kto mi to powiedział ale że powinnam zostać. To ok, pytam się czy będzie jakieś jedzenie, on że nie, ale może coś wymyśli. Za 10 minut pielęgniarka przynosi kaszę jaglaną z plasterkiem pomidora, pani obok wymiotuje, a ja się zajadam.

Rano czekam na wypisanie. Czekam i czekam ale lekarz nie przychodzi. Przysypiam tak od czasu do czasu, o 11:30 przychodzi pielęgniarka i mówi że czy skoro ja już idę do domu to że nie potrzebuję już łóżka. No zadowolona mówię "nie" i się szykuję do wyjścia, i pytam gdzie mam iść, a ona że nigdzie, że mam na lekarza czekać. Ona tylko po łóżko przyszła. Próbowała też zabrać łóżko drugiej pani co ze mną leżała ale tamta jej wytłumaczyła że po operacji na przepuklinę jednak nie bardzo może siedzieć. W końcu pielęgniarka odpuściła.

Przynieśli obiad. Lekarz od kilku godzin już "zaraz będzie". W końcu przychodzi  lekarz, wpół do pierwszej, i daje mi jakiś liścik, i mówi że mogę iść. Pytam co ze zmianą gipsu i opatrunku bo wczoraj inny lekarz mówił że lepiej żebym została ze względu na to że rano będą zmieniać opatrunek, a ten zdziwiony mówi że nigdy tak się nie robi, że mam termin za kilka dni. Ok, nic mnie już nie zaskoczy. W ostatniej chwili przypominam sobie o nieszczęsnym zwolnieniu z pracy które ponoć było potrzebne do operacji i daję je lekarzowi, a on mówi "nie, tego nam nie potrzeba", a po chwili namysłu "a w zasadzie to wezmę".

Wreszcie wolność!

Nigdy się bym nie spodziewała że Niemcy są tak niezorganizowani. Standardy pomieszczeń i sprzętu w szpitalu były wysokie, ale burdel taki sam jak w Polsce ;)