środa, 24 października 2012


spadam.. spadam, lecę do tyłu, myślałam że to potknięcie tylko, starałam się przytrzymać czegoś, ale potem gałęzie mokre wyślizgnęły się z rąk, bardzo delikatnie i spokojnie już tylko gładzę wnętrzem dłoni liście, tasiemki, wszystko umyka jeszcze całkiem wolno, jeszcze staram się nie myśleć o tym co będzie za chwilę, jeszcze staram się nacieszyć tą miękkością, spokojem i bezruchem, jakbym się tylko przechadzała alejką w parku, i nie, nie muszę patrzeć za siebie, wiem co tam jest, już niedługo znikną roślinki motylki będzie tylko mokry beton i moja studnia bez dna.

myśli kiełkują w głowie, myśli które mnie za chwilę zniszczą. jeszcze się oszukuję, jeszcze cieszę jak głupi do sera, jeszcze jedno ostatnie spojrzenie w słońce, ostatnie chwile ciepła.

muszę ułożyć sobie wszystko, poduszki, kołdrę, alkohol blisko, pożegnać się z kolegami w pracy, wyłączyć telefon. sen zimowy. nie ma mnie. przymusowa przerwa. i nie myśleć. wyłączyć myśli.

MUZYKA! muszę zabrać gitarę spowrotem, tak, to będzie to :)

niedziela, 21 października 2012

Taka fantazja


Mam taką fantazję.. gdyby tak pomalować sobie paznokcie na różowo, założyć jakieś tandetne klipsy i bransoletki, wypsiukać się jakimiś słodkimi perfumami od których rzygać się chce, walnąć makijaż, i pójść na taką geekową sesję gier planszowych, z ludźmi którzy mnie nie znają :)

I tam zacząć zachowywać się jak totalna blondynka, pytać się pięć razy o każdą zasadę, komentować ruchy przeciwnika w kontekście tego że np niefajnie że świnki ustawia w takim nieciekawym miejscu, albo pytać się gdzie powinnam ułożyć kartę żeby się ładnie komponowała z resztą planszy. Z totalną powagą. Tak żeby ludzie zaczęli się uśmiechać między sobą, a bym się do nich głupio uśmiechała w pełnej niewiedzy. Potem mogłabym się np. zacząć pytać co kto studiuje, i przyczepić się do pierwszego technicznego gościa i zadawać głupie pytania w stylu "oo informatyka, super, zawsze się zastanawiałam jak to musi być fajnie znać te wszystkie funkcje Worda".

Hehe, ale mógłby być był ubaw :D Tylko muszę mieć wenę na granie.. i słownictwo, poduczyć się słownictwa, może jakieś seriale powinnam pooglądać..

środa, 17 października 2012

Czas


Bardzo mi się podoba koncepcja że czas nie istnieje, tzn nie istnieje jako coś realnego tylko jest iluzją ludzkiego umysłu.

Słyszałam taką argumentację: skoro Bóg zna przyszłość, wie dokładnie co stanie się z każdym z nas, kto pójdzie do nieba a kto do piekła, to jak człowiek może mieć wolną wolę? Jaki sens jest starać się o zbawienie? A jeśli człowiek ma wolną wolę to jak Bóg może znać przyszłość, a skoro jej nie zna to jak może być wszechmogący?


Jeśli jestem w łazience, czy znaczy to że kuchnia nie istnieje? Nie. Jeśli jest siedemnasty października 2012, czy znaczy to że nie istnieje październik 2011? Czy znaczy to że nie istnieje październik 2013? Jeśli idę drogą, wiem jakie drzewa mijałam, ale nie wiem co będzie dalej na tej drodze - mimo to zarówno ta część drogi za mną, jak i przede mną istnieją, i to istnieją w tym samym momencie, jedyna różnica jest taka że moja uwaga może być skierowana tylko w jeden jej punkt tej drogi.

Jeśli wyobrazić sobie nas jako stworzenia żyjące na "płaszczyźnie" czasu, które w każdym momencie widzą tylko tą część płaszczyzny na której się znajdują. Co jeśli Bóg widzi całą płaszczyznę? Wtedy widzi, w każdej "chwili", co było i co będzie, po prostu widzi całokształt. Co nie znaczy że nie możemy wpływać na tą płaszczyznę. To naturalne że na nią wpływamy bo na niej żyjemy. Ale jeśli wpływamy to nie znaczy że Bóg nie wie jak ona wygląda. Po prostu widzi - co jest "po lewej a co po prawej", czyli co było i co będzie. Nie ma upływu czasu, jest tylko jeden stan, który jest w zawsze jasny i jednoznaczny, a jednocześnie zależny od nas, tych kropek.

Kolejne pytanie czym jest Bóg? Może po prostu świadomością tego całokształtu. Ale to już inny temat.


Z jakiegoś powodu czas odbieramy kompletnie inaczej niż przestrzeń - ale w zasadzie nie ma niczego co by za tym stało, poza subiektywnym odczuciem naszego umysłu. Może wszystkie chwile istnieją naraz, "w jednym momencie", co ja mówię, na pewno jest taki punkt widzenia i matematyczna interpretacja w której byłoby to prawdą. A skoro by była taka interpretacja to nie ma nic co by przemawiało za jej niższością w stosunku do  interpretacji tradycyjnej.

Eh, telepatia

Strasznie często zdarza mi się powiedzieć coś tylko w części, niedopowiedzieć, zakładając że reszta jest oczywista.

Znam dobrze ten moment oceny. Pytam siebie czy wystarczy tyle informacji co podałam: analizuję wszystkie możliwości i jeśli biorąc pod uwagę wszystko co powiedziałam, wszystko co wiem, i wiem że ta osoba wie, jeśli biorąc to pod uwagę można wydedukować tylko jedną rzecz i jest to rzecz o którą mi chodzi to zakładam że wszystko jest jasne.

No i potem powoduje to wiele nieporozumień. Bo ludzie z reguły nie dedukują ani nie analizują.

Ciekawe czy gdyby ktoś powiedział mi to samo co ja, czy bym się domyśliła czy też zrozumiałabym inaczej. Tzn czy działa to w obie strony. Bo jeśli nie to jest to po prostu moja głupota.

No ale to nie jest tak jak się może wydawać. Że mówię cokolwiek co mi przyjdzie na myśl bez dokładnego przemyślenia. Ja właśnie analizuję wszystko i staram się powiedzieć to minimum które by definiowało jednoznacznie o co mi chodzi. A brzmi to chyba jakbym mówiła cokolwiek a resztę próbowała przesłać telepatycznie.

No ale po co ta oszczędność transferu? :D Powód jest jasny... im mniej informacji tym mniejsze prawdopodobieństwo popełnienia błędu. I mniejszy wysiłek dla drugiej strony. Bo to samo robię gdy ktoś mi coś wyjaśnia. Staram się zredukować jego wypowiedź do minimum stwierdzeń określających to o co mu chodzi. Większość pytań jakie zadaję ma na celu wykrycie zależności i pokrywających się stwierdzeń, żeby nie motały. Dopiero jak już mam obraz tego minimum to zaczynam się wczytywać w treść.

Tak, bardzo często to robię, kurde nawet jak piszę, staram się nakreślić tylko punkty zaczepienia, a reszta jest do wydedukowania.. głupio jeśli ktoś nie ma tego zwyczaju.. wtedy to pewnie brzmi jak sieczka niepowiązanych i chaotycznych stwierdzeń.

poniedziałek, 8 października 2012

Podejście fizyka do programowania

Ciekawe czy jest taki termin. Na zasadzie "coś nie działa.. coś nie działa! aha! sprawdźmy JAK dokładnie nie działa". Zamiast próbować za wszelką cenę dopasować aplikację do naszego wyobrażenia pozwolić jej ewaluować i traktować jak odrębny organizm. Obserwować, próbować aplikować zmiany a potem obserwować efekty. Potem inna zmiana, inny efekt. Można też to zwać podejściem eksperymentalnym, lub podejściem na chama.

Na przykład w wersji podstawowej objawia się tendencją do używania dużej ilości System.out.printlnt() w Javie zamiast debuggera oraz przewagą odgłosów stukania klawiatury nad ciszą. Ale kto powiedział że jest to złe? Może jest to po prostu inne podejście.. jak metoda Monte Carlo jest innym podejściem do liczenia całki (hmm, a może da się też programować statystycznie w zasadzie).

Żarty żartami, ale na serio, jeśli są trzy możliwości konfiguracji i jedna będzie poprawna, to z czystego lenistwa chce się wybróbować wszystkie trzy zamiast myśleć nad tym która jest właściwa. Z jednej strony nie powinno tak być, z drugiej kto ma większe szanse na pomyłkę, ludzki rozum czy statystyka?