piątek, 10 czerwca 2016

Wrażenia po zerwaniu i rekonstruckji ACL (w Niemczech)

Dużo się w Internecie o tym naczytałam, a że to co przeczytałam nie do końca pokrywa się z moimi doświadczeniami, postanowiłam dorzucić swoje dwa grosze ;) Najpierw opiszę jak do tego doszło, jak wyglądała operacja, a potem mam nadzieję pisać co kilka dni jak wygląda powrót do zdrowia (mam nadzieję:P).

Jak się zrywa więzadło


Więzadło zerwałam na nartach, próbując po raz pierwszy w życiu zjechać kompletnie sama. Może był to czwarty raz w życiu na nartach, z wyrobionymi 4 godzinami nauki jazdy (błąd, za wcześnie). Stok był oznaczony jako niebieski (czyli dla początkujących), i było to w Austrii - jak się potem okazało stok był tak naprawdę czerwony w porównaniu do innych ośrodków, tylko w tym był niebieski, bo był najłatwiejszy, i nie chcieli stracić klientów przez nieposiadanie żadnego niebieskiego stoku (błąd numer dwa, powinnam posłuchać znajomych co tam byli). Warunki śniegowe były masakryczne, raz że była mgła która sprawiła że ogromnie się bałam że ktoś we mnie wjedzie zza pleców jeśli będę jechać za wolno, dwa było dużo mokrego śniegu który formował się w małe zaspy (błąd numer trzy, nieznajomość gór ogólnie, brak wyczucia). Na dodatek sprzęt który miałam na sobie, czy przy sobie, był jakości dość marnej.. pożyczony po znajomości - kolejny błąd, "po znajomości" nie ma odpowiedzialności.. Do tego jeszcze dodam że byłam w okropnym nastroju, nie spałam zbyt dobrze, i ostatnich kilka dni wypełnionych było ogromnym stresem. Chciałam po prostu pójść na narty sama i dać radę, i mieć przynajmniej satysfakcję z tego.. taka odskocznia..

Odskocznia trwała może 2 minuty, przy trzecim skręcie najechałam na mini zaspę, lewa noga skręciła w prawo a prawa pojechała prosto. Dla jasności, kierunki były przeciwstawne do nóg.. wobec niemożliwości utrzymania takich kierunków jazdy poleciałam do przodu ze skrzyżowanymi nartami. Narty się nie wypięły (ustawiane też po znajomości). Dokładnie sytuacja której zawsze się bałam i przez którą ciężko mi się było przemóc żeby zacząć z nartami. Czego bym się spodziewała w takiej sytuacji to złamana noga gdzieś w okolicy piszczela, ale nie, kolano, kostka i biodro są ruchome, więc nogi ułożyły się na płasko, w dość dziwnym zgięciu jedynie.. na moment mnie zaćmiło.. i poczułam "pyk" w lewym kolanie. I od tej pory już gdzieś miałam ból, tylko myślałam "oby nie złamanie i oby nie więzadło". Wcześniej złamałam nadgarstek i wiedziałam jakie to uczucie gdy coś w ciele się łamie czy rozrywa, i to było to samo uczucie (samo pyknięcie nie boli wcale). Rozryczałam się, ale nie z bólu, tylko na myśl że całe plany wakacyjne szlag trafił, łącznie z weselem siostry być może, i ogólnie jak mogłam być takim debilem żeby próbować skręcać równolegle z większą prędkością jako pierwsza rzecz po wyjeździe na stok z moim poziomem doświadczenia.

Ból wcale nie był niesamowity i "najgorszy jakiego w życiu doświadczyłam" jak niektórzy piszą. Coś porównywalnego do przyp**przenia się małym palcem w brzeg łóżka, no może trochę gorzej - no boli jak cholera przez parę sekund, ale potem jest ok.

Diagnoza


Wcale nie tak łatwo się dowiedzieć że się ma zerwane więzadło. Dodam że mieszkam w Niemczech, a narty działy się w Austrii. Ludzie którzy się przy mnie zatrzymali zamachali na pogotowie górskie które akurat przejeżdżało obok, ale tamci na to spytali czy dam radę zjechać sama. Mówię że nie ma szans, w życiu. Oni na to żebym spróbowała chociaż. Żebym sprobowała stanąć na nogę to będzie wiadomo czy jest złamana. Stanęłam jakoś. O stoi, spoko, da radę! Nie nie, nie dam. No dobra, kazali mi usiąść, podciągnęli spodnie, pomacali nogę powyginali, mówią że spoko, nic nie jest złamane, żebym spróbowała zjechać bo oni nie mają w tym momencie ludzi żeby mi pomóc. No w sumie mogę spróbować. I jakoś tak zjechałam jeden odcinek. No i potem drugi trzeci, i mnie zostawili. Może po 40 minutach ślamazarnie wolnej jazdy połączonej z czołganiem dobiłam do końca. Chodzenie było ok, chociaż bolało. Schody były okropne. Dobiłam do hotelu, gdzie koleżanka ze śmiechem skomentowała że zdolna jestem ale mi minie, że widziała dużo takich upadków i żebym nie histeryzowała, że skoro mogę chodzić to nic się nie stało. Ok pomyślałam może ma rację, jeszcze poszliśmy na piwo, dokończyliśmy winem, o 5 rano obudził mnie ból. Wzięłam proszka, poszłam dalej spać. Rano ledwo mogłam chodzić, znajomi znajomych wzięli mnie samochodem po drodze do Monachium i wysadzili koło metra. Tzn 400 metrów od metra. To była masakra. Zajęło mi może godzinę dotarcie do stacji, przez ulicę nie mogłam przejść na jednej zmianie świateł :D

Potem na pogotowie. Na pogotowiu (po paru godzinach czekania) lekarz powyginał nogę, powiedział że więzadła są ok, faktycznie noga spuchnięta bardzo nie była, żadnych siniaków czy krwiaków, zrobili prześwietlenie, nic nie złamane, lekarz kazał mi iść do domu i trzymać nogę w górze. Jak będzie dłużej niż tydzień się utrzymywać to pójść do ortopedy. Ok..

Po paru dniach ból faktycznie zmalał, opuchlizna może nie, ale i tak nie była duża więc to przeszłam nad tym do porządku dziennego. W ciągu następnego miesiąca parę razy jak ściągałam spodnie na jednej nodze to mnie coś zabolało dziwnie, jakby noga się wygięła do zewnątrz, ale że potem nie bolało to za każdym razem o tym zapominałam. Po około miesiącu stwierdziłam że pora wrócić na siłownię i poszłam na step. Przy pierwszym zeskoczeniu ze schodka, zamiast na nogach wylądowałam na podłodze, nie mogąc złapać tchu. Tzn byłam na nogach, ale może tylko przez pół sekundy. Noga się znowu wygięła, tylko mocniej. Tym razem bolało i potem, i noga spuchła dość wyraźnie. Znowu dopadła mnie panika, że widocznie lekarz wystawił błędną diagnozę, i znowu całe wakacje i szpital stanęły mi przed oczami.

No i poszłam do ortopedy. Ortopeda powyginał kolano, ale zrobił jedno wygięcie więcej niż ten poprzedni lekarz (zgiął nogę w kolanie i ciągnął tą część nogi co była z przodu na zewnątrz). I mówi że jak wg niego to coś jest zerwane lub naderwane, ale trzeba zrobić rezonans. No i wynik uszkodzona łękotka i zerwane ACL. Skierował mnie do chirurga.

Operacja


O dziwo chirurg który zaproponował operację, po moich wyczerpujących pytaniach w stylu "a co będzie jak", stwierdził że nie ma problemu jeśli nie chcę operacji, że nikt mnie nie zmusza, że mam na decyzję 6 miesięcy od wypadku (tyle maksymalnie można czekać z ACL bez uszczerbku dla wyniku, na łękotkę i tak już było za późno) i jeśli się namyślę to mogę w każdej chwili przyjść (to "w każdej chwili" to niezły plus mieszkania w Niemczech chyba;)). No a ja na to że chcę operację i to tak szybko jak się da.

Noga się od początku zginała prawie tak jak ta zdrowa, spuchnięta bardzo nie była, więc stwierdzili że faktycznie operację można robić już, nawet bez żadnej rehabilitacji przed. Ustalili mi pierwszy wolny termin, za 2 tygodnie. Operacja robiona metodą wyciągania czegoś z uda i wpinania tego metalowymi zaczepami w kości w kolanie, tak żeby "szło" mniej więcej tak jak poprzednie więzadło.

Po operacji ból nie był tragiczny, tzn no bolało wiadomo, ale byłam w stanie czytać książkę na przykład. Udo bolało w takim stopniu jakbym miała tam olbrzymiego siniaka (trochę z tyłu więc nie widziałam), szczerze mówiąc nawet myślałam że może im spadłam ze stołu czy coś w międzyczasie, póki mi ktoś nie powiedział że stamtąd było coś pobierane, i dlatego boli :P. Miałam założony sączek w kolanie i butelkę z krwią obok łóżka. To było obrzydliwe, na szczęście sączek był dość dokładnie przybandażowany do nogi, więc się nie ruszał w ciele. Po może 5 godzinach od operacji przyszła pielęgniarka i kazała mi ruszać stopami, do góry i do dołu, co godzinę, żeby krew krążyła. To bolało trochę, ale dobrze mieć kogoś kto powie że mogę to robić, a nawet powinnam, mimo bólu. Z łóżka tego dnia nie wstałam, doświadczyłam za to jak to jest sikać do basenu. Bardzo ciężko się skupić, bo człowiek się czuje całkiem inaczej niż na toalecie:P

Następnego dnia pielęgniarka zmieniła bandaże, i wyszarpnęła sączek z nogi - kazała mi liczyć do 13 i gdzieś między "jeden" i "dwa" szybkim ruchem wyciągnęła rurkę. Bardzo bolesne i jednocześnie obrzydliwe uczucie, sama nie wiem czy bardziej bolesne czy obrzydliwe.. to chyba była najgorsza chwila z tej całej przygody:P Pozwoliła mi też skorzystać z toalety samodzielnie, przez usadowienie mnie na wózku, zawiezieniu do toalety, i upewnieniu się że sama usiądę (wciąż miałam 1 nogę sprawną). Pytała się też co chwilę czy mi się nie kręci w głowie,  a ja sobie myślałam że no kurde bez przesady. Po paru sekundach na kiblu poczułam jak krew odpływa mi z twarzy i z głowy, i w zasadzie byłam tylko w stanie się trochę ogarnąć i odpowiedzieć na pytanie że tak, kręci się.. pamiętam że jak mnie wiozła z powrotem do łóżka to moje nogi się wlokły po ziemi. Fajne uczucie, jakby to nie były moje nogi :D

Następnie, tego samego dnia, przyszła fizjoterapeutka z kulami, i mówi że się będziemy uczyć chodzić. Nauczyła mnie chodzić o kulach na tyle że mogłam już sama iść do łazienki. Przerobiłyśmy też wchodzenie i schodzenie po schodach. Jest to o wiele prostsze niż się wydaje! Kazała mi też zginać i prostować nogę w kolanie leżąc w łóżku. Raz nawet niechcący stanęłam na operowaną nogę wstając z łóżka, zapomniałam kompletnie że była operowana, ale nic mnie nie bolało, tylko jakoś tak dziwnie nienaturalnie się czułam, zanim w panice nie przeniosłam ciężaru ciała na drugą nogę.

Sam pobyt w szpitalu był jak zwykle strasznie chaotyczny, i ciężko było się czegokolwiek dowiedzieć. Dopiero drugiego dnia po operacji udało mi się dowiedzieć co właściwie zostało zoperowane. Lekarz powiedział że operacja poszła bardzo szybko, wszystko zgodnie z planem, tylko łękotki nie tykał bo sprawdził że w sumie nie była tak mocno pęknięta jak wyglądało na rezonansie i jest wciąż wystarczająco stabilna.

Trzeciego dnia wypisali mnie ze szpitala. Do domu dotarłam taksówką, na tylnym siedzeniu, z wyprostowaną nogą. No i wolne od pracy :D Po 5 dniach przestałam brać środki przeciwbólowe, po 14 dniach zdjęcie szwów, po 18 dniach (wczoraj) odrzuciłam kule - tylko stabilizator. Fizjoterapię zaczęłam tydzień po operacji, bo jak się okazało dość trudno było coś znaleźć w tak krótkim terminie (a przed operacją mówili że nie mogą wypisać skierowania, a bez skierowania nie można ustalić terminu - taka to niemiecka logika.. trzeba było na słodkie oczy prosić a nie słuchać jakie są procedury).

Trzeci tydzień


Dziś jest 19 dzień i właśnie próbowałam ćwiczyć Chodakowską, przeplataną z ćwiczeniami z fizjoterapii. Tzn. starałam się znaleźć coś bez kolan, albo jeśli to jest coś co zawiera ruchy rękami to robić te ćwiczenia na siedząco. Plus dużo brzuszków (nogi zgięte na ziemi i nieruchomo). Grunt, że się spociłam :) Noga nie boli, trochę mniej spuchnięta, trzymanie jej w górze i zimne okłady pomogły najwięcej na opuchliznę (mimo że w szpitalu powiedzieli mi żeby nie robić ani jednego ani drugiego - co lekarz to inna opinia).

Fizjoterapię mam 2 godziny w tygodniu po 30 minut. Wydaje mi się to trochę niedużo, ale podobno tak ma być. W domu mam ćwiczyć po 15 minut 3 razy dziennie, albo po 15 powtórzeń 3 ćwiczeń - ciągle mnie to martwi, bo 15 powtórzeń po 3 razy zajmuje jakieś 4 minuty a nie 15. Fizjoterapeutki zdają się nie widzieć tej rozbieżności. Kiedy pytam o konkrety każą mi "słuchać swojego ciała" i nie ćwiczyć za dużo. Jak czytam w internecie że ludzie ćwiczą po parę godzin dziennie, to sama nie wiem co o tym myśleć..

Jedno mnie tylko martwi, że jak chodzę i lewą nogę mam z tyłu i chcę się nią odepchnąć do przodu, to czasem czuję jakby się wyginało kolano do tyłu zbyt mocno - czyli dokładnie to co się działo przed operacją. Naprawdę mam nadzieję że to tylko kwestia wyrobienia mięśni..

Koniec 3go tygodnia


Po 3 dniach chodzenia mniej więcej 400-700 metrów dziennie bez kul, stwierdzam że może faktycznie nie był to najlepszy pomysł. Drugiego dnia okazało się że mam ogromne zakwasy w łydce lewej nogi - czyli nawet tak mały wydawać by się mogło wysiłek jest ogromnym wysiłkiem dla mięśni, po tygodniu ich nieużywania. W dodatku kolano zaczęło trochę boleć, jakby w kościach. Nie wiem czy to jest związane z chodzeniem, czy coś się w środku goi może. Staram się mniej chodzić ale wciąż zginać kolano i trochę ćwiczyć, zaczęłam też brać Ibuprom na wszelki wypadek - w końcu ma też działanie przeciwzapalne..

5ty tydzień


Jak się okazało nic złego z kolanem się nie stało od chodzenia. Uciekające kolano to tylko mi się wydawało, lekarz sprawdził że więzadło trzyma, i faktycznie to czułam jak szarpnął (delikatnie oczywiście). Fizjoterapeutka poradziła mi żebym zawsze nosiła kule ze sobą jeśli gdzieś dalej się wybieram, na wszelki wypadek. I tak do końca 4-go tygodnia chodziłam z kulami, chociaż denerwowały mnie one bardzo. Na szczęście teraz już chodzę bez (tylko stabilizator, ale i on mnie już denerwuje:P), od tego tygodnia się zaczął drugi okres fizjoterapii gdzie mam ćwiczenia na lekko ugiętych kolanach, i nie mam już masażu kolana (szkoda). Nie mogę się powstrzymać czasem żeby po schodach nie wchodzić normalnie, kilka razy z rozpędu myślę że z 1 schodek weszłam chorą nogą.. myślę że jeszcze mi nie wolno, bo mam uginać kolano nie więcej niż 80 stopni..

Od kiedy zaczęłam więcej chodzić i ćwiczyć z ugiętymi kolanami, kolano dość mocno reaguje - zaczyna boleć w dziwnych miejscach, puchnie, i jest gorące.. czasem czuję się jakbym była zdrowa i zapominam że coś mam z nogą a czasem mam tylko ochotę leżeć i o niej nie myśleć. Fizjoterapeutka powiedziała że takie efekty mogą trwać i rok :(.

Co mnie jeszcze denerwuje to to że na fizjoterapii powiedziano mi że mam spać w ortezie. Nie cierpię tego i tego nie robię. Nie mogę zasnąć z takim wielkim plastikowym i metalowym i zimnym czymś na nodze. Staram się w nocy nie ruszać ale średnio mi to wychodzi, czasem kolano po nocy boli jak po chodzeniu w dzień. Powiedziałam na fizjoterapii że nie mogę z tym spać, nie reagowali bardzo źle więc myślę że będzie ok.. :)

W tym momencie ćwiczę 3 razy dziennie (w teorii, w praktyce 2 razy) po 15 minut.. tylko dodaję nowe ćwiczenia, a stare zostają.. więc tak wychodzi coraz więcej z czasem.. :)

Wczoraj byłam pierwszy dzień w pracy, wirtualnie, dzisiaj poszłam do biura na 3 godziny.. już po przyjściu widziałam że kolano ledwo się mieści w stabilizatorze, tak spuchło.. więc tak, będzie jeszcze trochę pracy z domu..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz