Sławna jest w Polsce Serwinka, pewnego rodzaju znachorka, co leczy ludzi lepiej od lekarzy. Specjalizuje się w kościach i złamaniach. Zdecydowałam się sprawdzić czy i na moje kolano coś poradzi. I po fakcie pomyślałam że opiszę moje odczucia, bo sama szukałam tego typu informacji przed pojechaniem tam, a wszystko co można znaleźć to zdawkowe wpisy na forach.
Przyjechaliśmy o 6:30 rano pod jej dom, samochodem (gdyby ktoś chciał busem jechać to jest jakieś 1200-2000m piechotą od przystanku). Było już około 11 samochodów tam, ludzie spali w samochodach, ktoś miał listę, wpisałam się jako 20sta, czekamy do 7. O 7:30 ktoś otworzył bramkę i wpuścili nas do takiego małego jakby pomieszczenia gospodarczego z piecykiem (więc dobrze, bo było ciepło).
Gdzieś słyszałam że tam panują straszne warunki, nie wiem jak było kiedyś, teraz to taki murowany mały budynek podzielony na 2 cześci, w środku plytki i betonowe ściany. Ciepło w środku bo jest piecyk na drewno. Dwa koty z nami tam siedziały (zadbane). Jest dwoje drzwi obok siebie, jedne do poczekalni, drugie do tej części gdzie przyjmują. Ten budynek stoi obok takiego normalnego domku jednorodzinnego.
Serwinka, wiekowa kobieta, siadła z nami i tak zaczęła z nami rozmawiać. W międzyczasie ktoś przepisywał listę na jej listę, gdzie było już około 10 ludzi na początku, i czasami w środku (chyba jakieś osoby na specjalnych warunkach). Więc wszystkie numery się przesunęły o 10-20. Kazała nie jechać tylko czekać bo ona nie będzie na ludzi czekać do południa a potem siedzieć do nocy (no fakt). Mówiła też że dzieci do 14 lat, osoby powyżej 80 lat, i osoby ze złamaniami wchodzą bez kolejki. Około ósmej poszła przyjmować.
Co tu dużo gadać, długo się czeka. W sumie to pojechałam stamtąd, bo po przenumerowaniu mój numerek to był 36, na 50 osób limitu. Wróciłam o 13, i jak się można było domyślać - chaos. Bo "o tam ktoś wszedł bez kolejki, z ulicy". Bo "ja miałam numerek 10, a teraz mam 16, ktoś tutaj pooszukiwał, dlaczego ten co ma 11 ma wejść przede mną jak ja miałam 10". Bo "ludzie nieuczciwi tacy i wchodzą 3 osoby na jeden numerek (...) a co ja wiem jaki ja mam numerek, nie pamiętam jakiś tam mam" (mistrzyni :D). W końcu ludzie zaczęli koczować na zewnątrz żeby nikt się nie prześliznął. No i tak weszłam o 15-16.
W środku były trzy - matka, córka i wnuczka. Wnuczka tylko pomaga, matka z córką zajmują się ludźmi. Tylko weszłam ta starsza kazała mi ściągać spodnie, wzięła nogę do ręki i mówi: płyn w kolanie, bandaże ma? No nie ma, więc mnie wysłały do pobliskiego sklepiku gdzie oczywiście mają zaopatrzenie serwinkowe. Co ona robi z tymi bandażami: zwija takiego rogalika z takiego cienkiego papieru w rolkach, i owija to bandażem. Potem ktoś to jej roztłukuje na stole żeby się trochę spłaszczyło. I potem to układają na kolanie i zakręcają w bandaż, i ma to ściągać wodę z kolana.
Po powrocie przyjęła mnie jej córka. Teraz ciekawa część: poza zabandażowaniem odczytała zdjęcia rezonansów i postawiła diagnozę. Więc najpierw opiszę jaką diagnozę otrzymałam od kilku lekarzy, dla porównania.
Więc tak, 7 miesięcy po rekonstrukcji więzadła krzyżowego (w maju 2016), noga wciąż boli i puchnie. Od operacji nie byłam w stanie tak normalnie pojeździć na rowerku stacjonarnym parę minut żeby nie było to okupione bólem przez następny tydzień. Oczywiście po obciążeniu nogi pojawia się wysięk w kolanie, opuchlizna a ból jest jeszcze większy. I boli dokładnie w środku. Plus, jest coraz gorzej, na tą chwilę nawet wchodzenie po schodach powoduje bóle i puchnięcie. Zrobiłam rezonans który wykazał pęknięcie chrząstki rzepki stopnia III. I teraz tak, takie dostałam diagnozy (tak jestem zdesperowana, w końcu uwielbiam sport):
Pokazałam jej tylko rezonanse, bez opisu. Kazała też pokazać odpis wypisania ze szpitala, mimo że był po niemiecku, to powiedziała że łacińskie nazwy zrozumie. Wnuczka dzwoniła się dowiadywać jakie działania mają leki co miałam na tej karcie zapisane. I to mi powiedziała:
Przyjazd do Serwinki
Przyjechaliśmy o 6:30 rano pod jej dom, samochodem (gdyby ktoś chciał busem jechać to jest jakieś 1200-2000m piechotą od przystanku). Było już około 11 samochodów tam, ludzie spali w samochodach, ktoś miał listę, wpisałam się jako 20sta, czekamy do 7. O 7:30 ktoś otworzył bramkę i wpuścili nas do takiego małego jakby pomieszczenia gospodarczego z piecykiem (więc dobrze, bo było ciepło).
Gdzieś słyszałam że tam panują straszne warunki, nie wiem jak było kiedyś, teraz to taki murowany mały budynek podzielony na 2 cześci, w środku plytki i betonowe ściany. Ciepło w środku bo jest piecyk na drewno. Dwa koty z nami tam siedziały (zadbane). Jest dwoje drzwi obok siebie, jedne do poczekalni, drugie do tej części gdzie przyjmują. Ten budynek stoi obok takiego normalnego domku jednorodzinnego.
Serwinka, wiekowa kobieta, siadła z nami i tak zaczęła z nami rozmawiać. W międzyczasie ktoś przepisywał listę na jej listę, gdzie było już około 10 ludzi na początku, i czasami w środku (chyba jakieś osoby na specjalnych warunkach). Więc wszystkie numery się przesunęły o 10-20. Kazała nie jechać tylko czekać bo ona nie będzie na ludzi czekać do południa a potem siedzieć do nocy (no fakt). Mówiła też że dzieci do 14 lat, osoby powyżej 80 lat, i osoby ze złamaniami wchodzą bez kolejki. Około ósmej poszła przyjmować.
Czekanie
Co tu dużo gadać, długo się czeka. W sumie to pojechałam stamtąd, bo po przenumerowaniu mój numerek to był 36, na 50 osób limitu. Wróciłam o 13, i jak się można było domyślać - chaos. Bo "o tam ktoś wszedł bez kolejki, z ulicy". Bo "ja miałam numerek 10, a teraz mam 16, ktoś tutaj pooszukiwał, dlaczego ten co ma 11 ma wejść przede mną jak ja miałam 10". Bo "ludzie nieuczciwi tacy i wchodzą 3 osoby na jeden numerek (...) a co ja wiem jaki ja mam numerek, nie pamiętam jakiś tam mam" (mistrzyni :D). W końcu ludzie zaczęli koczować na zewnątrz żeby nikt się nie prześliznął. No i tak weszłam o 15-16.
Wizyta
W środku były trzy - matka, córka i wnuczka. Wnuczka tylko pomaga, matka z córką zajmują się ludźmi. Tylko weszłam ta starsza kazała mi ściągać spodnie, wzięła nogę do ręki i mówi: płyn w kolanie, bandaże ma? No nie ma, więc mnie wysłały do pobliskiego sklepiku gdzie oczywiście mają zaopatrzenie serwinkowe. Co ona robi z tymi bandażami: zwija takiego rogalika z takiego cienkiego papieru w rolkach, i owija to bandażem. Potem ktoś to jej roztłukuje na stole żeby się trochę spłaszczyło. I potem to układają na kolanie i zakręcają w bandaż, i ma to ściągać wodę z kolana.
Po powrocie przyjęła mnie jej córka. Teraz ciekawa część: poza zabandażowaniem odczytała zdjęcia rezonansów i postawiła diagnozę. Więc najpierw opiszę jaką diagnozę otrzymałam od kilku lekarzy, dla porównania.
Moja sytuacja
Więc tak, 7 miesięcy po rekonstrukcji więzadła krzyżowego (w maju 2016), noga wciąż boli i puchnie. Od operacji nie byłam w stanie tak normalnie pojeździć na rowerku stacjonarnym parę minut żeby nie było to okupione bólem przez następny tydzień. Oczywiście po obciążeniu nogi pojawia się wysięk w kolanie, opuchlizna a ból jest jeszcze większy. I boli dokładnie w środku. Plus, jest coraz gorzej, na tą chwilę nawet wchodzenie po schodach powoduje bóle i puchnięcie. Zrobiłam rezonans który wykazał pęknięcie chrząstki rzepki stopnia III. I teraz tak, takie dostałam diagnozy (tak jestem zdesperowana, w końcu uwielbiam sport):
- lekarz 1 (Niemcy): ma pani pękniętą chrząstkę pod rzepką III stopnia, widocznie przegapiliśmy przed operacją, niestety to jest w takim miejscu że nie ma leczenia które by rokowało jakieś szanse na poprawę, więc się proszę do tego bólu zacząć przyzwyczajać, i unikać już sportu, ja też miałem problem z kolanem teraz unikam sportu i jest ok; proszę skonsultować z lekarzem X czy widzi sens w operacji, jeśli nie to możemy spróbować zastrzyków chociaż to raczej nic nie da
- lekarz X (Niemcy): tak, chrząstka rzepki jest pęknięta, ale to nie powinno powodować takich objawów; nie wiem dlaczego panią boli, wszystko wygląda ok; możemy wstrzyknąć kortyzon (wyczytałam że blokuje ból na kilka lat, niestety niszczy chrząstkę stawową)
- lekarz 3 (Niemcy): chrząstka nie powinna być problemem, tak nawiasem to ma też pani pękniętą łąkotkę, chociaż to też nie powinno powodować problemów; wydaje mi się że kanał przez który biegnie więzadło jest za szeroki, skonsultuję się z kolegami i zadzwonię co z tym robić; ok koledzy mówią że to nie powinno powodować takich objawów, proszę nosić ortezę na wszelki wypadek
- lekarz 4 (Polska): kanał więzadła poszerzony (nic mu nie mówiłam o poprzedniej diagnozie) i coś co wygląda jak torbiel w tym kanale, nieciekawie to wygląda no ale czasem tak się dzieje że się trudniej to goi, proszę oszczędzać kolano jeszcze parę miesięcy a samo się zagoi; orteza niepotrzebna; odbudową mięśni niech się pani nie przejmuje bo jest całkiem w porządku (mierzył obwód ud metrem krawieckim)
Diagnoza Serwinki
Pokazałam jej tylko rezonanse, bez opisu. Kazała też pokazać odpis wypisania ze szpitala, mimo że był po niemiecku, to powiedziała że łacińskie nazwy zrozumie. Wnuczka dzwoniła się dowiadywać jakie działania mają leki co miałam na tej karcie zapisane. I to mi powiedziała:
Ma pani genetyczną skłonność do ścierania rzepki (tutaj wiem od Google że bardzo wiele ludzi to ma, więc mogła strzelać). Rzepka dociska o tutaj do kości, i ciągle jest podrażniana, dlatego to panią boli - i wsadziła mi palca po rzepkę - i poczułam dokładnie jeden z tych bóli który mi przeszkadzał, no i tu też panią boli tak - i aaa - dokładnie w tą łąkotkę gdzie mam to pęknięcie. Niestety po każdej artroskopii kolano jest w gorszej formie, tworzą się blizny, na szczęście w pani przypadku zostały one dobrze rozćwiczone. Za to poluzował się troczek rzepki, albo przy operacji albo później coś pani naciągnęła, i przez to zaczęła rzepka uciekać na zewnątrz.
Wzięła mi tą nogę kazała trzymać za udo a ona ciągnęła. A potem mi kazała machnąć tak żeby coś jakby strzeliło, nie wiem czy strzeliło ale ona twierdziła że tak. Powiedziała że to było odblokowanie rzepki i mi pokazała że teraz mogę bardziej nogę wyprostować - no może i tak, napewno przestało boleć przy wyproście, choć mógł to być zbieg okoliczności (z moim kolanem nigdy nic nie wiadomo). Jeszcze dodam że dzisiaj jak siedziałam w busie godzinę to nie musiałam nóg rozprostowywać jak zwykle muszę co 10 minut.
Sprawdziła też rezonans sprzed operacji (którego żaden lekarz nie chciał oglądać). I mówi: "ale pani miała jakiś poprzedni uraz przed zerwaniem tego więzadła widzę", no i kurde fakt, miałam 2 "wypadki" zanim się dostałam na operację, bo po pierwszym lekarze nie zauważyli że coś jest nie tak, dopiero miesiąc później przy podskoku kolano mi się wygięło nie w tą stronę to poszłam do ortopedy. To na mnie zrobiło wrażenie. Powiedziała że na tym starym rezonansie więzadło jest zerwane ale też postrzępione, co wskazuje że najpierw się naderwało, a później zerwało.
Następnie przepisała mi trochę drogich leków na odbudowę ścięgien i chrząstki - co jest ok, sama się zastanawiałam które kupić, ona twierdziła że mi daje takie mocniejsze (glukozamina i kolagen). Stwierdziła też że jest stan zapalny w kolanie, co orzekła na podstawie spuchnięcia i podwyższonej temperatury kolana, i zapisała kremy i leki przeciwzapalne - to sama nie wiem czy dobre bo czytam że te leki mogą powodować upośledzenie w wytwarzaniu kolagenu. Z drugiej strony wszyscy moi fizjoterapeuci narzekali że jest stan zapalny a nikt nigdy nie zasugerował leczenia tego stanu zapalnego, więc może ma to jakiś sens. Zapisała też kwas borowy na okłady. Czytam przeróżne rzeczy o tym kwasie teraz w internecie, ale jakąś jej logikę widzę. No i okłady z kapusty i surowych ziemniaków - codziennie, na przemian. I schładzanie.
Pokazała mi też 2 ćwiczenia izometryczne które mnie nie bolą (bo inne izometryczne, te w przeproście, to bolały ze względu na łąkotkę).
Podsumowując - całkiem rzeczowo i szczegółowo podeszła do sprawy, zrobiło na mnie wrażenie ile mogła wyczytać z rezonansu, co do leków szczególnie tych przeciwzapalnych to jestem trochę podejrzliwa, ale chyba spróbuję. Bardzo fajne że tam długo siedziałam, bo lekarz to ma 15 minut i do widzenia. Jak dla mnie to jest jak (tak sobie wyobrażam) mieć lekarza ortopedę w rodzinie i pójść do niego do domu w niedzielę po południu - nie do końca wiesz czy jako lekarz jest dobry czy nie, bo to rodzina więc oczywiście wszyscy go chwalą, idziesz nieoficjalnie i jesteś z rodziny więc on się nie boi że jeśli coś źle zrobi i go pozwiesz do sądu, nie ma żadnej gwarancji, ale jest czas poświęcony i autentyczna wola pomocy.